“Ty masz cipkę, ja mam kutasa, więc co za problem?”
Kazirodztwo, nekrofilia, homoseksualizm, katastrofy, prostytucja, narkotyki, fanatyzm, kanibalizm, fetyszyzm i wiele innych. Niestety to już było. Zespół Rammstein odważył się przebić przez muzyczną rutynę i przekazać rzeczy, które każdy, w miarę normalny człowiek uznałby za nieetyczne. Till Lindemann był znakomitym tekściarzem i wokalistą, zaś inni członkowie tworzyli do jego poematów jeszcze wspanialszą muzykę. Razem stanowiło to fantastyczne połączenie, co zapewniło grupie rzeszę fanów na całym świecie.
Od samego początku istnienia zespołu, muzycy skupiali się na mocnych brzmieniach. Odważyłbym się nawet na określenie tego prawdziwym, niemieckim metalem, w najlepszym owego określnika znaczeniu. Pierwszy album nie wzbudził jednak większego zainteresowania, a to za sprawą jego słabej promocji. Dopiero przy drugim krążku, Rammstein postawił na bardziej dopracowany przekaz, czego efektem było wielkie zainteresowanie ze strony słuchaczy. Trzecia płyta była kontynuacją poprzednich założeń, więc nie wniosła niczego nowego, aczkolwiek mimo to nadal trzymała poziom i idealnie obrazowała charakter grupy. Czwarte dzieło niemieckich artystów było przełomowe, ponieważ zrezygnowano przy nim z wyłącznie mocnej muzyki i kontrowersyjnych tekstów. Podkreślam, iż dotyczy to tylko większości utworów, ponieważ znalazły się na całe szczęście wyjątki. Album ten poszerzył Rammsteinowi grupę fanów ze względu na jego całą otoczkę. Po prostu większość osób wolało posłuchać sobie zabawnego tekstu o Ameryce lub piosenki związanej z miłością niż poznawać kolejne etapy stosunku analnego z poprzednich płyt. Zespół nieco złagodniał, jednak nadal można było znaleźć utwory przypominające o prawdziwym charakterze grupy. Wszystko zmienił piąty krążek, Rosenrot. Całkowite odejście od metalu oraz elektronicznych brzmień, stanie się jednym z najpospolitszych zespołów. Dużo ludzi chwaliło płytę za spokojne brzmienia oraz wspaniałe teksty, które szczerze mówiąc, były chyba pisane jedynie pod publikę. Prawdziwy Rammstein umarł…
Teraz zaś zespół postanowił o sobie przypomnieć nowym albumem, Liebe ist für alle da. Data jego premiery zbliża się wielkimi krokami, ale już teraz można wejść w posiadanie promującego album singla, Pussy. Wcześniej można było znaleźć oficjalne widea reklamujące owo dzieło. Jedno przedstawiało poszczególnych członków zespołu podczas osiągania seksualnego spełnienia, a drugie dokładnie to, wokół czego wszystko miało się kręcić. Nie będę już tego komentować, aczkolwiek uważam, że klipy te tylko poniżyły ich twórców. W każdym razie, wracając do singla, znalazłem, przesłuchałem, rozpłakałem się, podciąłem sobie żyły, założyłem słuchawki i znowu przesłuchałem. A wygląda to tak…
Początek rodem z Enola Gay autorstwa OMD. Trochę mnie to zaskoczyło, ale w końcu trzeba być otwartym na nowe perspektywy. Nagle wchodzi słynna perkusja Rammsteina, a mnie od razu przypomina się płyta Herzeleid. Czy to możliwe, by wrócili do swojego prawdziwego brzmienia, że naprawdę przejrzeli na oczy? Wszystko przerywa muzyka, która zdaje się być, najłagodniej mówiąc, inna. Przypomina trochę tę, zamieszczoną na krążku Reise Reise, ale tak jakby wzbogaconą o nowe motywy. Z pewnością nie jest tym, co zespół promował na samym początku, ale w sumie może być, nawet wpada w ucho. W końcu dochodzi wokal. A jednak tego nie zmienili, mimo wszystko zaryzykowali. Choć naprawdę szanuję Tilla Lindemanna jako artystę i mogę powiedzieć o nim wiele, to z pewnością nie to, że ładnie śpiewa po angielsku. Przedtem nie było aż tak okropnie, bo na przykład w Stripped jego akcent był całkiem znośny, jednak w tym przypadku nie jest już tak kolorowo. Można jeszcze odnieść wrażenie, iż dodatkowo próbuje odrobinę zmienić swój głos, co razem tworzy niezbyt poważne połączenie. Co by jednak nie mówić, piosenka z założenia miała być zabawna, więc jest to pewnie część całego planu. W pewnym momencie, ku mojemu zaskoczeniu, Till zaczyna śpiewać po niemiecku. Choć ogólnie nie lubię mieszanych piosenek, to akurat teraz zmiana języka się przydała. Czas na refren, czyli to, co można było w przybliżeniu odsłuchać już w zapowiedziach. Wstrzymuję oddech i staram się skupić wyłącznie na piosence. Angielski, po prostu świetnie. Mimo to, przyśpiew jest nie najgorszy. Co prawda, gdybym miał tylko przez jego pryzmat oceniać cały utwór, nie byłoby żadnych rewelacji, jednakże nie jest źle. Potem kolejna zwrotka podzielona na angielski i niemiecki. Zaczynam się poważnie martwić o przesłanie tekstu, ponieważ albo Lindemann dał sobie spokój z poezją albo to ja źle tłumaczę zdania na polski. W każdym razie, refren pojawia się na nowo, a zaraz po nim jedna z cech industrial metalu, odrobinę zniekształcony głos wokalisty. Brzmi według mnie nie najlepiej, ale to też da się znieść. Bardziej martwi mnie muzyka, która podczas tego wszystkiego, zaczyna wykorzystywać elementy techno, czyli gatunku, którego zwyczajnie w świecie nie trawię. Zespół oczywiście robił już podobne rzeczy, ale przekładało się to na zaznaczenie metalowego charakteru utworów, a nie jak tutaj, zwykłą zmianę typu muzyki. Jak mogli do tego dopuścić, czemu na to pozwolili? Od kiedy grają dla kretynów bawiących się w nowoczesnych dyskotekach? Czy to oznacza koniec? Jako odpowiedź otrzymuję ostatni już refren oraz podzielenie końcowego słowa na sylaby. Następuje cisza, a ja zostaję sam ze swoimi myślami. Co oni zrobili…
Odnośnie samego tekstu, to czuję się po prostu zawiedziony. Rammstein słynie z piosenek nasyconych metaforami, sarkazmem i ironią, dlatego też wiem, że nawet tego utworu nie mogę odbierać bezpośrednio, jednak mimo to trudno mi zrozumieć jego sens. Pierwsza zwrotka koncentruje się na rozważaniu o rozmiarze pewnego narządu i porównywaniu seksu do jazdy na autostradzie. Druga zaś skupia się właściwie na tym samym, tyle że do metafor dochodzi jeszcze jedzenie. Sam refren stwierdza jasno, że skoro wszystko jest na swoim miejscu, to czemu nie można od razu przejść do rzeczy. W moim odczuciu, Till chciał zwrócić uwagę na stosunek niektórych ludzi do seksu. Przedstawił więc kogoś, dla kogo liczy się tylko pożycie, zaś uczucie, jak sam mówi w piosence, w ogóle go nie obchodzi. Porównuje stosunek seksualny do rzeczy aż zbytnio banalnych, by podkreślić przedmiotowość tego aktu. Uważa, że życie jest za krótkie na pierdoły typu miłość i że zależy mu tylko i wyłącznie na zaspokojeniu swoich fizjologicznych potrzeb. Prosi w końcu kogoś, by został jego dziwką, obiektem rozładowania, bez zobowiązań. Morałem zaś jest ostania linijka refrenu, tu zacytuję, “I can’t get laid in Germany”.
Miało być zabawnie i chyba jest, choć ja mam raczej inne poczucie humoru. Przesłanie istnieje, choć nieco beznadziejnie ukryte. Przyzwyczaiłem się do bardziej wyszukanych przekazów, więc czuję niedosyt. Oczywiście w pełni zgadzam się z wartościami, jakie zawiera tekst, ale nie pamiętam, by Rammstein kiedykolwiek skupiał się na uczuciach i to mnie trochę martwi.
Najogólniej mówiąc, Pussy nie jest czymś złym. Niektórym się spodoba, innym nie, jak większość przeciętnych utworów. Najbardziej zawiodą się ci, którzy wierzyli, iż Rammstein wróci do tego, co tworzył na początku swojej działalności. Przynajmniej ja się zasmuciłem, ponieważ zawsze byłem wielkim fanem tego zespołu, przynajmniej dopóki nie wydał płyty Rosenrot. Liczyłem na to, że zrezygnuje ze ścieżki łagodności, jednak najwidoczniej postanowił powędrować tam, gdzie jest więcej potencjalnych słuchaczy. Całkowicie zatracił swoje wartości. Zawsze jednak można mieć nadzieję, bo co by nie mówić, nadal jest to tylko jedna piosenka, zwykła zapowiedź dopiero nadchodzącego krążka. Niestety drugi utwór znajdujący się na singlu, Rammlied, wcale mnie nie uspokaja. Nie zająłem się nim, ponieważ wydał mi się o wiele mniej wartościowszy niż Pussy. Przesłuchałem jeszcze jednej zapowiedzi, również singla, o takim samym tytule, jaki będzie nosić najnowszy album i mogę powiedzieć tylko tyle, że Rammstein najprawdopodobniej będzie eksperymentować, ale z pewnością nie wróci do korzeni. Trochę zwykłego rocka, metalu, ale też nawiązań do starszych piosenek innych wykonawców.
Innymi słowy, jeśli jesteś zwykłym fanem tego zespołu, z pewnością i tak kupisz ich najnowszą płytę. Jeśli jesteś prawdziwym fanem, również kupisz, ale będzie ci brakować jego starego brzmienia. Jeśli natomiast jesteś zwykłym słuchaczem, który właściwie nic nie wie o tej grupie, to też kupisz i całość ci się spodoba. A teraz czas na paradoks, bo wracam do słuchania Pussy, mimo, że utwór ten nie przypadł mi do gustu. Sekret tkwi w tym, by dostrzegać to, co się chce zobaczyć.
No comments:
Post a Comment